Legenda o „Czartowym Polu” nad Sopotem
W głębokiej puszczy przy brodzie na Sopocie stała karczma, którą arendował stary Icek.
Prowadziła tędy dogodna droga z Zamchu do miasteczka Józefów. Karczma tętniła życiem w każdą niedzielę wieczorem. To okoliczni włościanie jadąc na poniedziałkowy targ do Józefowa od popołudnia w niedzielę gościli się, obiecując zapłatę Żydowi w poniedziałek po udanym handlu. Wracając do domu oddawali dług i do żon wracali z pustą kiesą. Niebiosa wysłuchały próśb stroskanych żon. Pewnego razu w czasie hucznej zabawy w karczmę wypełnioną biesiadnikami strzelił piorun, ziemia zatrzęsła się i karczma wraz wieśniakami zapadła się.
Od tego czasu okoliczni mieszkańcy z daleka omijali to przeklęte miejsce.
Ciemną nocą wracał z wesela skrzypek. Kiedy dotarł w okolicę karczmiska ujrzał palące się ognisko i mnóstwo tajemniczych postaci. Myślał, że bawią się zbóje, bo któż na tym odludziu, w puszczy mógł przebywać. Chciał niepostrzeżenie przejść obok, ale został zauważony i zaproszony do ogniska. W świetle ogniska widać było ogony, kopyta i rogi – na pewno były to diabły, a właściwie czarty.
Zjawy kazały grać do tańca skrzypkowi. Ten przestraszony początkowo wzbraniał się, wymawiając się zmęczeniem i jeszcze daleką wędrówką. Jeden z czartów obiecał skrzypkowi zapłatę. Nie było innej już możliwości więc zaczął grać i zabawa taka trwała do świtu. Kiedy zapiał kur, czarty zaczęły rozpływać się w porannej mgle, tylko ostatni czart wziął z ogniska garść żarzących się węgli i wrzucił do skrzypiec, mówiąc – masz zapłatę i znikł.
Przestraszony skrzypek myślał, że spalą się skrzypce – ale coś zabrzęczało – w skrzypcach zamiast węgli były dukaty. Tak czarty zapłaciły skrzypkowi za wspaniałą zabawę.
Dlatego dolinę Sopotu od Karczmiska do Hamerni nazwano Czartowym Polem. Biada śmiałkowi, który o północy znajdzie się w tym miejscu, gdyż na pewno czeka go spotkanie z puszczańskimi czartami, a może nawet wędrówka do piekła.
Legenda o Florianie Szarym i Floriance
Dawno, dawno temu, ale na pewno przed rokiem 1331, wracając z wyprawy na Ruś Czerwoną, przybył tu Florian Szary ze swoją siostrą Janką.
Dookoła szumiała ogromna knieja, w której było słychać porykiwania jeleni i pomrukiwania niedźwiedzi. Drużyna Floriana była już zmęczona długą wędrówką po bezdrożach, bagnach i piaskach. Rozłożono obóz pod wielkim dębem. Wówczas okazało się, że jadło, które z sobą wieźli, nie nadawało się do spożycia, gdyż żarły je już robaki.
Florian Szary postanowił więc zapolować na grubego zwierza. Zabrał z sobą dwóch giermków i udał się do puszczy. Długo nawet nie szukali zwierza, gdyż zobaczyli stado ogromnych, rogatych turów pasących się na łące. Kiedy zbliżali się do stada, usłyszeli potężny ryk niedźwiedzia. Tury rzuciły się do ucieczki na bagna, a rozwścieczony niedźwiedź zaatakował rycerza i giermków. Chłopcy uciekli zamiast pomagać swojemu panu. Florian Szary – odważny rycerz rozpoczął nierówną walkę z bestią. Nie wiadomo jakby się ten pojedynek zakończył, gdyż włócznia wbiła się w drzewo zamiast w cielsko niedźwiedzia i rycerza dosięgły niedźwiedzie pazury.
Po pewnym czasie, siostra Janka z giermkami przybyła na odsiecz. Niedźwiedź zobaczywszy drużynę, zaprzestał walki i uciekł na wielką jodłę. Rannego Floriana zabrano do obozu, gdzie pod dębem siostra Janka opatrzyła mu rany. Od tego czasu miejsce to nazwano Florianką, a dąb otrzymał imię „Florian”.
Pamięć o tym wydarzeniu była przekazywana w rodzinie z pokolenia na pokolenie.Kiedy osiedlił się na tych terenach Tomasz z Łaźnina, praprawnuk Floriana Szarego przybył na Floriankę na polowanie, ale niedźwiedzi już nie było, tylko zapolowano na tury. Udane polowanie zakończyło się wspaniałą ucztą pod dębem „Florianem”.
W 1593 roku włość szczebrzeszyńska wraz z Florianką została własnością rodu Zamoyskich.
O zjawieniu św. Stanisława bpa w Górecku Kościelnym
…Za panowania Jana Kazimierza, gdy wielki rebeliant Bohdan Chmielnicki w r. 1648 dnia 7 października nazbierał Tatarów i Kozaków pod Zamość podszedł grożąc wielkim ogniem i mieczem przez 17 dni kto żyw był z fortuną i zdrowiem po lasach kryć się musiał, co też i Góreczczanie uczynili, zgarnąwszy bydło w puszczą głęboką, gdzie się nieczyste to miejsce nazywa Przeskoki poszli.
Od tego miejsca często do Górecka przychodził Jan Socha młodzian o osobliwej urodzie. W nocy taka mu się rzecz przydała – idzie tenże Socha z Rusinem zwanym Kluz rozmawiając, aliści przed sobą zobaczyli jasność, w której widmie pokazała się osoba podobieństwo biskupa wyrażająca. Socha przerażony zaczął uciekać, na którego owa jasność zawołała – nie bój się grzeszna dusz, poczekaj i daj mi noża. Socha słysząc, że napiera się noża, obawiając się, aby go nie zabiła, począł bardziej uciekać. Zawołał powtórnie biskup – nie bój się grzeszna duszo – jam jest Stanisław biskup krakowski, daj mi noża – nie zabiję Cię, ale naznaczę miejsce święte, gdyż na tej puszczy będzie zjawienie na chwałę Panu Bogu. Socha drżąc podał nóż, którym Stanisław uciął gałązkę, potem końcem noża uderzył w sosnę, a zaostrzywszy gałązkę utkwił ją w sośnie, mówiąc – tu będzie kaplica pierwsza. Ta sosna stoi dotychczas (1824 r.) w tejże kaplicy. Od sosny poszli dalej ku rzece, gdzie zjawa ucięła gałązkę, zrobiła na kształt wieńca i powiesiła na gałęzi sosny mówiąc: tu będzie kaplica druga. W tej wodzie, kto się obmyje z dobrą wiarą, od wszelkiej choroby będzie wolny. Od rzeki święty wrócił nazad jakoby ku Górecku idąc, zawiązywał około ścieżki po obydwu stronach brzozy, które tak powiązane rosły następne lata. Tymże sposobem naznaczył kaplicą trzecią, w której jest teraz obraz NP Marii z Józefem. Stąd postąpiwszy, wziął jako pierwszy z brzozy gałązkę i w sosną wszczepił, która się zaraz przyjęła i tak w sośnie brzoza rosła jak na swoim korzeniu, (aż się jej dotknął człowiek zwany Chrobot to uschła). W ten sposób uczyniwszy święty rzekł – tu będzie kościół.
Gdy to Stanisław uczynił wejrzawszy na Sochę rzekł – idź do Górecka i opowiedz coś widział, a to miejsce niech dylami obstawią. Jest w Górecku człowiek, który podczas morowego powietrza obiecał postawić figurę nad wsią, rzecz mu, aby nie tam tylko przy sośnie naznaczonej postawił. Co wymówiwszy biskup począł się powoli podnosić ku niebu aż zniknął. Socha z Kluzem poszli do wójta opowiadając wszystko porządkiem, gdy wzmiankę uczynili o figurze, odezwał się Olszak: jam jest, który obiecał figurą wystawić, a ponieważ jest taka Boga i Stanisława wola – tak więc uczynię.
Jakoż stanęła figura, pod którą różnej kondycji ludzie przychodząc do św. Stanisława, ratunku wzywając, pocieszeni zostali. M.in. Kutryj ze Zwierzyńca opętany od czarta, gdy go tu przywieziono na to miejsce i proszono bednarza Wróbla, aby nad nim litanię zmówił – zaraz czart uciekł. Tymi i innymi cudami wzruszeni Góreczczanie poczęli drzewa na to miejsce zwozić i obrabiać, co gdy usłyszeli prałaci zamojscy, wysłali jednego kanonika na to miejsce, który stanął przy figurze i począł ludzi rozpędzać jako tych co zmyślają i lada czemu wierzą, a uczyniwszy to zamyślił nazad do Zamościa wracać, lecz zatrzymać się musiał, bo ledwo co na konia wsiadł, padł pod nim koń. Przestraszony Lewart Dyda klęknął, żałując tego co uczynił, a prawdziwe zjawienie św. Stanisława ogłaszać obiecał. Za którą obietnicą zaraz koń ożył a Lewart pojechał na nim do Zamościa.
Ludzie obrobili drewno i obstawili figurę. A gdy już figurę dylami obstawili, idzie Socha z Rusinem Hryniem ku figurze i obaczył za dylami jasność. Hryń przerażony padł krzyżem, a Socha zajrzał za dyle, gdzie zobaczył biskupa przy świetle licznej asystencji mszę odprawiającego. Zdumiał się Socha i zawołał – A cóż się dzieje, czymże Bóg mnie karze. Na co obejrzawszy się biskup powiedział – nie grzesz człowieku jam jest Stanisław. Na tym miejscu dwa razy będzie się odprawiało uroczyste nabożeństwo – to wymówiwszy zniknął.
Dowiedziawszy się o tym Marcin Zamoyski, każe gromadzie stanąć, z którą przyjechawszy na to miejsce – zaraz 6 koni, którymi przyjechał, klękło. Ten cud widząc mądry i pobożny pan kazał dyle odrzucić, a kościół tymczasem na kształt kaplicy postawić, do którego wprowadził franciszkanina Antoniego Terleckiego w r. 1660. Przyjemna to była ofiara Bogu, gdy Marcin pojechał pod Chocim z wojskiem, to w dzień św. Marcina 30 tysięcy Turków położył…
Cud w Werchracie
A w dniu 2 lipca 1688 r., w 20-lecie monastyru, zaczęły się dziać cuda.
Ówczesny proboszcz Werchraty Andrzej Swidnicki zaprosił z monastyru 2 duchownych na święto w swojej parafii, o. Teofila Witoszynskiego i o. Juliana Kowalskiego. Po zakończeniu całodziennej pracy w cerkwi ojcowie poszli na spoczynek, o samej północy o. Kowalski zbudził się ze snu i powiedział do proboszcza: ojcze Andrzeju, ikona Przenajświętszej Panienki płacze w naszym monastyrze. Duchowni szybko ubrali się i wyszli z chaty, i z daleka zobaczyli monastyrską górę, która i cały las wokół, były oświetlone wielką jasnością. Wszystkich ogarnęła trwoga. I nikt nie odważył się iść do cerkwi. Aż jeden człowiek nabrał odwagi… Ludzie wyruszyli za nim… I co zobaczyli? W cerkwi jarzyło się światło przed ikoną Bożej Matki, a krwawe łzy spływały dwiema strugami po obliczu Przenajświętszej Bogurodzicy. Te łzy płynęły bez przerwy w ciągu czterech tygodni.W 1794 roku było zapisanych ponad 150 innych cudów. W 1810 roku po zamknięciu monastyru w Werchracie cudowny obraz uroczyście, w asyście licznego duchowieństwa, bracia przenieśli do Krechowa i tutaj też poczęły dziać się cuda, największe w latach 1907, 1909 i 1910.
Świadkiem tamtych wydarzeń był czakram roztoczański, który do dzisiaj znajduje się na południowym stoku wzgórza monastyrskiego.